Przyznam się Wam, że moją przygodę z finansami osobistymi – kontrolą wydatków pieniężnych – zacząłem wcześnie i poniekąd zmusiło mnie do tego samo życie. W pierwszej stałej poważniejszej pracy jaką dostałem nie byłem zatrudniony na podstawie umowy o pracę, ale w formie tzw. samozatrudnienia. Musiałem więc założyć sobie jednoosobową działalność gospodarczą, abym mógł świadczyć na rzecz mojego pracodawcy usługi, jako mikro firma usługowa i wystawiać co miesiąc faktury.
Dla pracodawcy nie byłem więc pracownikiem, ale mikro firmą usługową. Oczywiście to rozróżnienie było istotne tylko z prawno-podatkowego punktu widzenia, ponieważ jako pracownik robiłbym zupełnie to samo, co robiłem jako firma usługowa.
Tnij koszty, czyli jak kontrolować wydatki
Taka sytuacja od strony księgowo-podatkowej wiązało się z określonymi obowiązkami. Musiałem założyć Podatkową Książkę Przychodów i Rozchodów oraz Ewidencję VAT (dla zakupów i sprzedaży). Ewidencja VAT była potrzebna dlatego, że w myśl prawa podatkowego świadczyłem usługi doradcze, a bez względu na skalę osiąganych obrotów były one obłożone podatkiem VAT. Jak się domyślacie „świeżak” po studiach kokosów nie zarabiał, więc musiałem się mocno spiąć, aby po zapłaceniu składek ZUS coś mi tam jeszcze zostało w kieszeni na przeżycie miesiąca.
Już po pierwszej „wypłacie” za świadczone usługi zrozumiałem, że musze, jak to się mówi, ciąć koszty 😉 Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy to, zredukować wszystkie niepotrzebne koszty około-administracyjne. Stwierdziłem, że po prostu nie stać mnie, abym co miesiąc oddawał biuru rachunkowemu 50 zł, z tego co pozostało po zapłaceniu ZUS. Na to nie pozwalał mi także duma zawodowa. W końcu ukończyłem magisterskie studia ekonomiczne. Wstyd byłoby mi, gdybym nie umiał prowadzić prostej ewidencji podatkowo-księgowej, gdzie co miesiąc było do wprowadzenia pięć faktur „na krzyż”. Na marginesie może dodam, że tak naprawdę na moim kierunku studiów nikt mnie tego nie nauczył.
Na szczęście trafiłem na bardzo sympatyczną panią księgową prowadzącą jednoosobowo biuro rachunkowe niedaleko mojego urzędu skarbowego. Ta pani była już przed emeryturą i pewnie z pewnym politowaniem spojrzała na moją fakturę z przychodami. Przyjmując moje zlecenie założenia Książki Przychodów i Rozchodów oraz Ewidencji VAT wiedziała z góry, że zapłacę jej tylko raz 50 zł, a potem zabiorę do domu ewidencję, aby wzorując się na pierwszym miesiącu prowadzić ją samodzielnie.
Wiele razy w moim życiu spotkałem ludzi, którzy w drobnych i większych sprawach mi pomogli. Może właśnie dlatego cały czas chce mi się odrobinę pomagać innym, byle ich w ten sposób nie zachęcać do cwaniactwa i wyuczonego niedołęstwa zawodowego. Ale do rzeczy!
Rachunek bankowy i kasa a kontrola wydatków
Przez kilkanaście miesięcy sam ewidencjonowałem swoje przychody i koszty zawodowe. To wyrobiło we mnie nawyk comiesięcznej kontroli, ile zarabiam. Co prawda ewidencja podatkowa nie służy dobrze zarządzaniu finansami osobistymi, ale jednak może wytworzyć podstawowy nawyk kontroli finansowej. I tak się stało w moim przypadku.
Przechodząc do kolejnej pracy dostałem już umowę o pracę odwołującą się do Kodeksu Pracy. Spadł więc ze mnie obowiązek prowadzenia Księgi Przychodów i Rozchodów. I skorzystałem z tego przywileju stając się typowym pracownikiem w organizacji (dziś czasami się na to mówi „korpo-ludek”). Mając doświadczenie comiesięcznego kontrolowania finansów w poprzedniej pracy, szybko nastąpiło u mnie swoiste finansowe przebudzenie. Zrozumiałem, że bez comiesięcznej kontroli przepływów pieniężnych na rachunku bankowym i portfelu będę po prostu wegetował finansowo zarabiając tylko na przeżycie, puszczając lekką ręką zarobione pieniądze. I tak, od wypłaty do wypłaty. Na to zgody być nie mogło!
Założyłem zeszyt, w którym zaprojektowałem ewidencję przychodów, kosztów, aktywów i pasywów. Przez pierwsze lata co miesiąc ewidencjonowałem wszystkie przychody i koszty. Zajmowało mi to około 2 godzin w miesiącu. Ale ponieważ ja pasjonuję się rachunkowością i finansami, nie przeszkadzało mi to. Wielu ludzi marnuje codziennie 2 godziny na oglądanie telewizji, co w miesiącu robi 60-62 godziny. Więc poświęcenie 2 godzin w miesiącu na poznanie swoich finansów, to nie jest według mnie wysoka cena.
Może cześć z Was pomyśli, że to fiksacja na punkcie pieniędzy. Myślcie sobie, co tam chcecie! Ale ja Wam powiem tylko tyle! Nawyk comiesięcznego monitorowania swoich finansów osobistych jest bezcenny dla tych, którzy poważnie myślą o wolności finansowej! Co więcej, sama Biblia w przypowieści o talentach jednoznacznie mówi: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię!”. To działa w finansach osobistych pewnie tak samo, jak w innych dziedzinach. Sporo zwykłych przysłów też mówi na ten temat, chociażby galicyjskie „Kto nie szanuje grajcara, nie będzie miał talara” itd.
Przez 3-6 miesięcy monitoruj swoje dochody i wydatki!
Pewnego razu słuchałem na Youtube amerykańskiego szkolenia o finansach osobistych. Prowadzący je trener z mocą podkreślał, że wstępnym warunkiem doprowadzenia finansów osobistych do względnej równowagi jest monitorowanie ich przez przynajmniej 3 miesiące. Najlepiej jednak, jeżeli zrobi się to przez 6 miesięcy. I do tego Cię dzisiaj będę zachęcać! Wiem, że wymaga to odrobinę samozaparcia, ale spróbuj przez 3-6 miesięcy uchwycić maksymalnie dużo z tego co dzieje się na Twoim rachunku bankowym, ale przede wszystkim w twoim portfelu. Wiedza, którą zdobędziesz w ten sposób jest podstawą do myślenia w kategoriach comiesięcznego budżetu finansów gospodarstwa domowego. Jeszcze raz powtórzę: to jest bezcenne!
0 komentarzy