Czy zarządzając finansami rodziny robicie założenia na kilka lat do przodu? Czy po wyborach parlamentarnych, które mają wpływ na rząd i jego politykę gospodarczą nie czujecie niepokoju o finanse rodziny dając posłuch niektórym mediom? Dlaczego niektóre media wieszczą kryzys i recesję? Jak zmieni się nasz kraj przez najbliższe cztery lata uwzględniające cykl parlamentarno-rządowy? Czy należy brać serio zapowiedzi polityczne np. podwyższenia płacy minimalnej? No i co wynika z tych zapowiedzi dla przeciętnej polskiej rodziny?
Dziś po raz pierwszy na moim blogu spróbuję pobawić się w analityka/stratega. Oczywiście robiąc to mam w pamięci słowa jednego z największych inwestorów – Warrena Buffetta, czyli wyroczni z Omaha – jak mówią o nim rynki finansowe. Według niego: „Jedyną korzyścią z istnienia analityków jest to, że jasnowidze wychodzą całkiem nieźle na ich tle.” Zatem dzisiaj spróbuję być dla Was takim “jasno widzę” 😉 na potrzeby opracowania strategii finansów rodziny.
Publikując ten wpis będę miał sposobność zweryfikować za parę lat moje zdolności prognostyczne, a Wy powód do szacunku lub wręcz przeciwnie – rozczarowania lub nawet śmiechu! Traktuję to zatem, jak swoistą zabawę z nutką emocji i ryzyka po mojej stronie. I choć w gospodarce „pewne są tylko śmierć i podatki”, jak mawiał Benjamin Franklin (link), to ja sam w dużym stopniu zastosuję się do treści, które publikuję. Wiem – może to zabrzmi nieskromnie – że dobrze na tym wyjdę! 😉
Jak gospodarka światowa wpłynie na Polskę w najbliższej przyszłości?
Zanim przejdziemy do meritum kilka założeń. Bo w tej pierwszej z dwóch części wpisu traktującego o strategii finansów rodziny publikuję jedynie przesłanki, z których w dużym stopniu będą wynikać moje przyszłe działania. Jest to nawet swoista synteza tych założeń oraz tego, co od lat myślę i robię na własny rachunek. W razie Waszych pytań i wątpliwości jestem do dyspozycji. Teraz do rzeczy!
Ostatnio przeczytałem kilka komentarzy analitycznych, co może się dziać w gospodarce globalnej. Oczywiście część z nich jest utrzymana w pesymistycznych nastrojach przewidując kryzys w gospodarce i na rynkach finansowych. Czy mnie to martwi? Niezbyt, ponieważ rozumiem, że w istotę gospodarki rynkowej wpisany jest kryzys, który ludzie prędzej, czy później przezwyciężają.
Pół miesiąca temu – 24 października – minęło równo 90 lat od pamiętnego „czarnego czwartku” na Wall Street, gdy gospodarka amerykańska i światowa osunęła się w pamiętną długoletnią recesję. Co prawda mnie się wydaje mało prawdopodobne, aby dramat „wielkiego kryzysu” powtórzył się w porównywalnej skali. Jednakże uważam, że od czasu do czasu, dobrze jest, gdy w gospodarce pojawiają się „kryzysowe otrzeźwienia”.
Wówczas bowiem – czyli podczas przysłowiowego „odpływu” koniunktury – okazuje się, kto „pływał bez majtek”. Okazuje się również, że to „CASH IS KING!”. Okazuje się, że choć na dolarach amerykańskich pisze wyraźnie „In God we trust”, to wszyscy inni, poza Nim, w okresach dekoniunktury gospodarczej muszą płacić w gotówce! Zatem nie masz gotówki, to odchodzisz z kwitkiem i interesów nie robisz! 😉
Polska jak sąsiad “eurolandu” w dobie Brexitów?
Ze strefy euro – najważniejszej z Polskiej perspektywy gospodarczej – też nie napływają zbyt optymistyczne sygnały i prognozy. Co więcej, jeśli Brytyjczycy wyjdą z Brexitu obronną ręką i będzie on dla nich korzystny, to mogą się pojawić kolejne kraje, które podążą w tę stronę. Mogą znaleźć się też tacy, którzy spróbują powrócić do narodowej waluty „oddając” z serdecznym uśmiechem Europejskiemu Bankowi Centralnemu banknoty euro.
Polska gospodarka ma zdrowe fundamenty. Nawet zawirowania w strefie euro i na rynkach finansowych nie powinny być dla Polski wielkim dramatem. Mamy bowiem świetne instrumenty do zarządzania tymi kryzysami i ryzykami. Nazywają się one waluta narodowa, czyli polski złoty (PLN) oraz suwerenna polityka monetarna.
W okresie kryzysu oraz wzrostu ryzyka inwestycyjnego kapitał międzynarodowy będzie uciekał z, bądź co bądź, prowincjonalnego rynku polskiego. To spowoduje, że kurs złotego „zanurkuje” szukając dna. Złotówka znacząco straci na wartości w stosunku do wszystkich najważniejszych globalnych walut.
I co z tego? Świetnie! W następstwie korzystnego kursu walutowego polski eksport „eksploduje”, a wszyscy nasi sąsiedzi „męczący” się w tym czasie z drogim Euro w swoich portfelach przyjadą do Polski na wakacje, bo tutaj będzie dla nich wszystko za bezcen. Wybiorą Mazury zamiast Grecji, Tatry zamiast Alp, a nawet zimny Bałtyk zamiast Lazurowego Wybrzeża!
Podsumowując globalną makroekonomię można powiedzieć, że nawet negatywne elementy scenariusza nie powinny być dla nas straszne. Mając własną walutę narodową zarówno pozytywne, jak i negatywne warianty są dla nas dobre lub przynajmniej nienajgorsze!
Co zrobi nowy rząd? Co się będzie działo w polskiej gospodarce?
Z zapowiedzi przedwyborczych wynikało, że rząd będzie chciał mocno podwyższyć płacę minimalną, jak i minimalną stawkę godzinową. Dziś, po wyborach, wydaje się poniekąd przesądzone, że płaca minimalna wyniesie 2 600 zł brutto już w 2020 roku, a pod jego koniec nawet 3 000 zł. To jednak nie wszytko. Do końca 2023 roku ma ona wynieść 4 000 zł brutto!
Tego posunięcia rządu obawiają się niektórzy przedsiębiorcy. Argumentują to wzrostem kosztów ich działalności i poniekąd mają rację. Jednakże jak popatrzy się na problem z perspektywy makroekonomicznej, to okaże się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Oczywiście powinni się nieco obawiać tych zmian najmniej efektywni i najmniej innowacyjni przedsiębiorcy (według mnie około 1-2% ogółu). Ale oni zawsze powinni się bać, bo działają na progu rentowności i każda najdrobniejsza zmiana (kryzys) w gospodarce może skłonić ich do wycofania się z rynku.
Przedsiębiorcy w poszukiwaniu nowych modeli biznesu
Prosty model polskiego biznesu rodem z lat 90-tych zdaje się dochodzić kresu swoich możliwości. Chodziło w nim o organizowanie mało wydajnej pracy przy prostym procesie wytwórczym dla mało wykwalifikowanej i niskopłatnej siły roboczej trzymającej się kurczowo jednego pracodawcy ze względu na niską mobilność, strach przed bezrobociem lub samodzielną przedsiębiorczością.
Polacy są coraz bardziej mobilni, coraz lepiej wykwalifikowani, coraz lepiej poinformowani, coraz lepsi w szacowaniu szans życiowych, aż wreszcie coraz bardziej przedsiębiorczy. Dlatego biznesmen, któremu do tej pory nie udało się na takim wyjściowym „XIX-wiecznym” modelu zbudować większego biznesu, a następnie wdrożyć w nim nowoczesnego systemu zarządzania marketingiem, innowacyjnością, kompetencjami, finansami, ten już na pewno nie zdąży tego zrobić w następnych latach! Taki prosty pomysł na biznes się już kończy definitywnie nawet na zapadłej prowincji. Ostatnią deską ratunku wydają się być dla niego najemni pracownicy z Ukrainy.
Nie ma wątpliwości, że część właśnie najmniej „sprytnych” gospodarczo przedsiębiorców zakończy swoją działalność. Będą też zwolnienia pracowników w małych i średnich przedsiębiorstwach, bo ich właściciele będą szukać oszczędności. Czy zatem pojawi się recesja i bezrobocie? Według mnie właśnie nie! Wręcz przeciwnie!
W Polsce nadchodzi „boom” i niebywałe „prosperity”!
Mocne i szybkie podnoszenie płacy minimalnej spowoduje powstanie ogromnego wewnętrznego popytu w gospodarce. Będzie to efekt popytowy o wiele wyraźniejszy niż ten, jaki przyniósł program „500 plus”. Z kolei, wyżej wykwalifikowani pracownicy będą oczekiwać wzrostu płac grożąc odejściami do bardziej efektywnych przedsiębiorstw oraz „na swoje”. Zatem wzrośnie nie tylko płaca minimalna, ale także średnie wynagrodzenie, a w najlepszych branżach padną oszałamiające rekordy zarobków!
Bo w rzeczy samej, spodziewam się w najbliższych czterech latach powstania wielkiej fali nowej mikro-przedsiębiorczości. Założenie z sukcesem „start-upu” własnego biznesu będzie tak łatwe, jak nigdy dotąd. Po prostu konsumenci jeszcze łatwiej będą wydawać pieniądze, niż do tej pory. O ile dotychczas nie byli skłonni płacić za wyszukane, innowacyjne, droższe produkty i usługi, to w najbliższym czasie okaże się, że są do tego skłonni i jest nowy efektywny popyt.
Przypomnijmy sobie, jak było jeszcze parę lat temu. Kto przypuszczałby, że całe rodziny tak chętnie będą jeździć na pełnopłatne wczasy, a dzieciaki szkolne wysyłane będą na dodatkowe płatne lekcje do prywatnych nauczycieli. Dzisiaj – po okrzepnięciu programu „500 plus” – cała branża turystyki, szkół językowych i prywatni korepetytorzy przeżywają „boom”, jakiego nie było! W kolejnych latach ten „boom” wynikający z podnoszenia płac minimalnych rozleje się na kolejne branże. Może nawet spowoduje powstanie zupełnie nowych „mikro-branż” – np. prywatne elitarne szkoły, dalszy rozwój prywatnej służby zdrowia, branży e-edukacji, itd.!
Co zrobi Rada Polityki Pieniężnej?
Oczywiście to wszystko spowoduje duże napięcia w gospodarce i presję na podnoszenie cen. Producenci widząc wyższe koszty i nienasycony popyt będą skłonni, aby żądać więcej za swoje produkty i usługi. Największe polskie przedsiębiorstwa niemal z automatu podniosą ceny. Z kolei, konsumenci nie będą oglądać pięć raz każdej złotówki, aby sprostać tym oczekiwaniom. Wzrosną ceny energii, śmieci, wody, żywności, po prostu wszystkiego!
Narodowy Bank Polski dbający o stabilną wartość polskiej złotówki stanie przed trudnym zadaniem. Z jednej strony sytuacja zewnętrzna może przemawiać za obniżaniem stóp procentowych, ale z drugiej strony widmo inflacji będzie przemawiało za ich podwyższeniem. Obstawiam, że Rada Polityki Pieniężnej podniesie stopy procentowe.
Nasza bankowość centralna wzorowana jest bowiem na modelu niemieckim, a nie anglosaskim. Nasz bank centralny nie odpowiada wraz rządem za wzrost gospodarczy, jak Federal Reserve, czy też Bank of England. Odpowiada za to za cel inflacyjny, czyli stabilność cen. Podwyżka stóp centralnych spowoduje wzrost oprocentowanie kredytów bankowych i depozytów w bankach komercyjnych.
Oczekując na kryzysowe otrzeźwienie. Przyczajony tygrys ukryty smok
W następstwie tego wzrosną koszty finansowe przedsiębiorstw, a te zażądają jeszcze wyższych cen za towary i usługi, którym cześć konsumentów już nie sprosta. Po okresie dużych wzrostów i prosperity gospodarka mocniej zwolni, aż niektórymi wręcz wstrząśnie. Skutkiem tego na rynku nieruchomości pojawi się zjawisko inwestorów-bankrutów, którzy obecnie biznes wynajmu mieszkań rozwijają na ogromnej 90% dźwigni finansowej. Błędnie zakładają, że gospodarka to tylko pozytywne scenariusze.
Będzie to wspaniały czas, dla tych, którzy już nauczyli się, że nieruchomości pod inwestycje należy kupować przede wszystkim za gotówkę lub z co najmniej 50% wkładem własnym (przeczytaj ten wpis na blogu: link) Banki komercyjne bowiem będę spieniężać zabezpieczenia gigantycznych kredytów hipotecznych. W okresie spowolnienia gospodarki i schodzenia w dół z „górki” na rynku nieruchomości ceny niektórych „zabezpieczeń” mogą zjechać nawet do tzw. hipotecznej wartości nieruchomości (około 60% cen zakupu).
Już wkrótce 2. część “Strategii finansów rodziny”
Już za około tydzień, w drugiej części wpisu Strategia finansów rodziny na lata 2020-2023, spróbuję Wam podpowiedzieć, co zrobić, aby „zdyskontować” wszystko to, co ma szansę wydarzyć się w gospodarce. O przepraszam! Raczej w uogólnionej formie opowiem Wam, co ja sam zrobię, aby przyszłość była dla mnie pomyślna bez względu na to, co będzie się działo na Wall Street, w strefie Euro oraz z polskim PKB i inflacją 😉
[Zdjęcie: Jessica Rockowitz / Unsplash]
0 komentarzy